Trzymając się danej na FB obietnicy odkurzę dzisiaj kilka starych tytułów rodem z wycinków prasowych sprzed lat …. powiedzmy delikatnie: wielu :)
Cóż, załączony obok tytuł rarytasem raczej nie jest, ale wylądował w tym miejscu z bardzo prozaicznych przyczyn w genialny sposób oddając ducha swoich czasów. W czasach socjalizmu bowiem wszystko musieliśmy mieć własne. Nie można było sprowadzić czegoś, co już ktoś inny za żelazną kurtyną wymyślił – trzeba było wymyślić rodzimą wersję. Oczywiście przesadzam, akurat Monopol był, a jakże, ale musiały też być rodzime Kokosy….
Osobiście nie znoszę Monopolu – i nigdy go nie znosiłam, ale i tak powiększył moją kolekcję, wyrzucić się przecież nie godzi, zwłaszcza jeśli to kokosy….
Posesja
A ten tytuł tylko przypomina Monopol. Jak bardzo się od niego różni świadczy fakt, że stał się dla mnie codzienną rozrywką podczas (nie pamiętam dokładnie których) wakacji. Mamy walutę, za którą kupujemy posesje, musimy też płacić myto naruszając czyjeś dobra – ale na tym podobieństwa się kończą. Nie ma kostek, za to jest talia kart. Musimy zapłacić karę, ale możemy odkupić nieruchomość (a kontrahent ma obowiązek nam ją sprzedać), a do tego wszystkiego przy niekorzystnym układzie kart możemy …. stracić to co już nabyliśmy. W odróżnieniu od Monopolu mamy też wybór – odkupić, czy tylko zapłacić myto, zapłacić przeciwnikowi wysoką cenę za nieruchomość czy też wyłożyć karty, przez które stracimy własną posesję. Na każdym kroku dokonujemy wyboru – ta działka, czy tamta działka. Aż do pierwszego bankructwa, które kończy grę.
Ostatni raz grałam w posesję …. wiele lat temu – być może dzisiaj zupełnie inaczej bym ją oceniła. Jednak Monopolu jak nie lubiłam tak nie lubię, a Posesję wspominam z rozrzewnieniem.
Wyspa skarbów
To kolejny tytuł mojego gazetowo zplanszowanego dzieciństwa, tym razem zupełnie odbiegający od klimatów ekonomicznych.. Jest to bowiem …. zawoalowane Cluedo. I choć posiada pewne różnice (nie tylko w temacie gry) to jednak moje pierwsze skojarzenie po latach było właśnie takie.
Mamy skarby i mamy miejsca ich ukrycia. Chowamy jeden skarb w jednym z miejsc. Zadaniem graczy jest odgadnięcie co i gdzie jest ukryte. Prawda, że Cluedo? Tylko w dwóch (a nie trzech) wymiarach. Kolejną różnicą jest też to, że zadając pytanie otrzymujemy odpowiedź NIE / NIE WIEM zamiast pokazania karty / spasowania i musimy ją zapamiętać (pomagają nam w tym stawiane w odpowiedni sposób pionki na planszy) a nie zapisać. Jest różnica, to prawda, ale nie aż taka znowu wielka.
Moje dzieci – jak usłyszały, że gramy dziś w Wyspę skarbów a nie w Cluedo – strzeliły focha. Kolejnego focha strzeliły jak się dowiedziały, że trzeba już iść spać, a nie grać kolejną partię. Znaczy… chyba im się podobało…. ;)
A to dopiero początek…
Były fajne i mniej fajne gry, ale były. I byly regularnie drukowane. Takie skrzyżowanie komercyjnej planszówki z Print&Play. Najgorsze jednak jest to (najgorsze – bo wstyd się przyznać), że nie pamiętam z jakich gazet pochodzą… kołaczą mi się po głowie tytuły, ale strzelać nie będę, bo będzie wstyd jeszcze bardziej. A może czyta to ktoś, kto też pamięta te czasy, albo wręcz pisał o nich / tłumaczył / tworzył te perełki?
Anyway, stay tuned.
[C.d.n.]