RSS
 

Wpisy z tagiem ‘7/10’

Sudoku w starożytnym stylu

01 kw.

Kod FaraonaWitaj w świecie tajemnic egipskich dynastii. Wielu próbowało już odkryć sekrety i zdobyć legendarne skarby faraonów. Do dziś jednak nikomu nie udało się tego dokonać [nie znali tabliczki mnożenia?]. Setki lat temu mądrzy faraonowie zapieczętowali swoje kosztowności tajnymi liczbami, zwanymi „kodem faraona”. Aby zdobyć starożytne skarby, trzeba rozwiązać zagadkę tajemniczego kodu [i to bez kalkulatora!].

Kod Faraona to bardzo prosta gra od G3 podczas której – jeśli Twój mózg nie będzie parował – nie masz szansy na wygraną. A jeśli masz dzieci w wieku szkolnym to też raczej wygranej się nie doczekasz. No chyba, że w Twojej szkole pozwalają dzieciom korzystać z kalkulatora…. Ale do rzeczy:

Zasady w pigułce

Celem gry jest zdobycie jak największej liczby skarabeuszy umieszczonych na rewersie płytek z liczbami. A jak je zdobywamy? Rzucamy trzema kośćmi (8,10 i 12 ścienną) i z liczb, które wypadną staramy się ułożyć równania, które dadzą w wyniku jedną z dostępnych płytek. Im wyżej płytka umieszczona na piramidzie planszy – tym więcej posiada skarabeuszy, ale też trudniej ją zdobyć (trudniej ułożyć odpowiednie równania). Osoba, która rzuciła kośćmi wybiera dla siebie płytkę i odwraca klepsydrę – od tej chwili przez najbliższe pół minuty mogą próbować zdobyć płytki pozostali gracze. Ten, kto się pomyli (nie będzie w stanie udowodnić, że z dwóch lub trzech wyrzuconych liczb da się uzyskać na drodze czterech podstawowych działań liczbę z wybranej płytki) – będzie musiał od końcowego wyniku odjąć liczbę skarabeuszy widniejącą na błędnie wybranej płytce. Proste?

Zady i walety

Przede wszystkim – to jest gra dla ludzi lubiących rachować. Nie lubisz liczyć – nie polubisz tej gry. Jest to gra, która w istotny sposób promuje znajomość tabliczki mnożenia – na wyrywki i w obie strony. Jest to gra, dzięki której w zabawny sposób Twoje dziecko nauczy się tabliczki mnożenia :) Jest to gra szybka (pod warunkiem, że nie myślisz za długo) i przyjemna (pod warunkiem – że też nie myślisz za długo). Łatwa w przygotowaniu i dla miłosników matematyki dostarczająca sporej dawki emocji.

Plusy:
+ Niezaprzeczalne walory edukacyjne
+ Ładne i solidne wykonanie
+ Proste zasady, do wytłumaczenia w 2 minuty, przejrzysta instrukcja
+ Krótki setup, zajmuje też mało miejsca na stole
+ Regrywalna
+ Dobrze się skaluje
+ Można dostosować poziom trudności do graczy (np. zrezygnować z mnożenia dla młodszych dzieci, albo wprowadzić potęgowanie, silnię etc. – „wszystkie chwyty dozwolone” dla dorosłych)
+ Praktycznie nie ma ograniczenia w liczbie graczy (od góry)

Minusy:
– Ale za to wymagany jest wyrównany poziom matematyczny *)
– Klimat doczepiony na siłę
– Zasady są proste, ale mają dziury **)
– Do głosu dochodzi czasem Prawo dżungli ***)

*)  Otóż – jeśli grają osoby dobrze znające tabliczkę mnożenia z osobami, którym tabliczka idzie nie tęgo – wynik jest z góry przesądzony. Dla dobrej zabawy – poziom musi być w miarę wyrównany – a już na pewno nie radzę mierzyć się z dzieciakami z podstawówki jeśli przez połowę życia używacie kalkulatora

**) A co zrobić, kiedy rzucimy kostką i nie da się zdobyć żadnej płytki? Tego brak w instrukcji. Propozycja Pingwina jest następująca:
Nie umiesz znaleźć płytki – odwróć klepsydrę i daj 30 sekund przeciwnikom. Jeśli im też się nie uda – masz powtórny rzut kośćmi. Dzięki temu nie tracisz ruchu przy kiepskim rzucie i masz motywację do tego, żeby nie przedłużać myślenia – jest szansa na lepszy rzut w tej samej rundzie.

***) Prawo dżungli to całkiem niezła imprezówka, ale tutaj sprawdza się kiepsko ;) Kiedy do tego dochodzi? Kiedy rzucasz kośćmi i długo myślisz. Twoi przeciwnicy mają tyle samo czasu co Ty + 30 sekund. Efekt – jeśli Ty długo myślisz i przerabiasz całą piramidę na wszystkie strony – to oni też i na mur beton mają znalezione wszystkie płytki ZANIM odwrócisz klepsydrę. Efekt? Wszyscy rzucają się na najlepsze plytki w tym samym momencie. Kto wygrywa? Prawo dżungli…. tylko płytek szkoda. Albo strun głosowych (jeśli postanowicie wykrzykiwać liczby zamiast rzucać się na planszę).  No i kto zgarnie płytkę jak będzie remis?

Ocena gry jest bardzo uzależniona od grupy grającej. To nie jest gra dla wytrawnych graczy szukających kilku godzin klimatu lub ciekawej mechaniki. Dla nich gra będzie conajwyżej dość przeciętnym przerywnikiem. Za to dla dzieci w wieku szkolnym – rewelacja! Moje ją uwielbiają. Walory edukacyjne również istotnie podnoszą ocenę gry  – i trzeba pokreślić, że nie jest to edukacja doczepiona na siłę – to istotny element mechaniki.

Moja ocena to 7/10. Uważam, że to dobra gra. Gdybym nie miała dzieci – raczej nie zwróciłabym na nią uwagi (i raczej nie polecam inwestowania w nią takim osobom) Ale ponieważ dzieci mam – to w nią zainwestowałam i nie żaluję. Gra często ląduje na stole. I sprawdza się znakomicie.

A co ma Kod Faraona do Sudoku?

Ano przyszła do nas babcia, która nienawidzi wszelakiej maści gier planszowych. Ale kiedy zobaczyła jak gramy w tę grę, krzyknęła „ojej, to prawie jak Sudoku!” – i zagraliśmy z nią. I przegraliśmy. Babcia wygrała. I nic dziwnego – wszak uczy moje dzieci matematyki. I uwielba Sudoku.

 
Możliwość komentowania Sudoku w starożytnym stylu została wyłączona

Kategoria: Kod faraona, Planszówki

 

Tokaido – podróżniku, poczuj smak Japonii

28 mar

Witaj podróżniku. Witaj na legendarnej Drodze Wschodniego Morza – Tokaïdo, łączącej Kyotô i Edô. Rozpoczynasz właśnie niezwykłą podróż po dawnej Japonii, podczas której odkryjesz jej tysiąc cudów. Nie śpiesz się, znajdź czas na kontemplację każdej panoramy, która otworzy się przed Tobą: od majestatycznych gór, poprzez spokojne nabrzeża, aż po rozległe pola ryżowe.

Tokaido to wydana w 2012 roku (Polskie wydanie 2013 przez Hobbity.eu)  gra z gatunku familijnych, średniej (bądź nawet niewielkiej)  trudności Antoine Bauza – projektanta znanego z takich tytułów jak 7 cudów, Ghost stories czy Takenoko. Po raz kolejny już sięgającego do klimatów japońskich.

Zasady w pigułce

Gracze wcielają się w rolę podróżników zwiedzających dawną Japonię. Plansza przedstawia legendarną drogę Tokaido, po której gracze będą się przesuwać starając się aby ich podróż była bogata w doświadczenia. Zawsze ruch wykonuje gracz, który jest ostatni na drodze (może się tak zdarzyć, że będzie on wykonywał kilka ruchów pod rząd). Przestawiając swój pion na wybrane miejsce otrzymuje on korzyści z tego pola, na którym się zatrzymał – odbywa spotkanie, w wiosce kupuje pamiątki, korzysta z gorących źródeł, odrywa kolejny fragment panoramy (tj. zdobywa odpowiednie karty), na farmie zdobywa monety a w świątyni daje datki na zbożny cel. Wszystkie te akcje (i karty) są odpowiednio punktowane. Spotkania mogą mieć różny przebieg: shokunin (podróżujący kupiec) przyniesie nam kartę pamiątki, amaibito (przewodnik) – kartę panoramy, samurai – trzy punkty, kuge (dostojnik) – trzy monety, miko (kapłanka) – 1 punkt i monetę jako datek dla światyni. Zdobywając karty panoram (jest ich kilka rodzajów – panorama pola ryżowego, gór, morza) staramy się ułożyć całą panoramę (każda kolejna karta panoramy przynosi więcej punktów a po ukończeniu całej panoramy otrzymujemy dodatkowy bonus), staramy się kupować różne pamątki (punktowana jest różnonordność kolekcji).

W trakcie podróży będziemy musieli zatrzymywać się w gospodzie czekając aż wszyscy do niej dotrą (jest ich cztery włączając punkt końcowy) – gdy pierwszy podróżnik przybędzie do danej gospody dobiera tyle kart posiłków ilu jest graczy plus 1 – i z tej puli może kupić jeden posiłek (kosztuje on od 1 do 3 monet, ale zawzse daje 6 punktów – każdy kolejny gracz będzie miał już mniejszy wybór, bo pula nie jest uzupełniana) – przy czym nie można skosztować dwa razy tego samego specjału, a więc w pewnym momencie istotne staje się kto pierwszy znajdzie się w gospodzie. Więcej szczegółów (zwłaszcza zasad punktowania) znajdziecie we wspaniałym streszczeniu zasad na BGA. Po dotarciu ostatniego gracza do ostatniej gospody następuje koniec gry podliczenie punktów.

tokaido_bgaChwila refleksji

Grałam w tę grę jedynie w wersji online na BGA, dlatego nie mogę się wypowiedzieć na temat jakości wykonania. Jednak pod względem artystycznym (ilustracje na BGA pochodzą przecież z tradycyjnego wydania) jest fantastyczna. Śliczne panoramy, przepiękne, tchnące Japonią postacie, przedmioty – jest na czym oko zatrzymać.

Na pierszy rzut oka wydaje się, że to będzie podróż bez żadnego kombinowania – skoro mam podróżować jak najwolniej to idę na pierwsze wolne miejsce, i tak sobie będziemy nawzajem siebie przeskakiwać a co wpadnie do worka to przy okazji się zabierze. Otóż nic bardziej błędnego. Kiedy do planszy siadają nowicjusze pierwsza partia rzeczywiście tak może wyglądać, ale wystarczy zagrac drugi raz i zaczyna się kombinowanie. Na początku bowiem wybieramy/losujemy kartę naszego podrożnika, a każdy podróżnik ma bonusy z czego innego (jeden ma dodatkowe korzyści ze spotkań, drugi darmowe posiłki, trzeci woli dawać datki na świątynie itd.) – co sprowadza się do tego, że dla każdego z nas te same pola na planszy mają inną wartość. Ponadto w trakcie gry poszczególne pola zaczynają mieć dla nas inną wartosć (np. możemy bardziej potrzebować panoramy gór, którą właśnie kończymy, niż panoramę pola ryżowego, której jeszcze nawet nie zaczęliśmy). I tu zaczyna się rywalizacja – żeby stanąć na polu, które przyniesie mi największą korzyść, a jednocześnie nie dopuścić, aby przeciwnik stanął na upatrzonym przez niego polu. A do tego wszystkiego jeszcze trzeba pamiętać, że jak się wysforujemy za bardzo do przodu, to przeciwnicy zbiorą więcej punktów bez większego wysiłku i rywalizacji. Jest co planować. Trzeba przewidywać ruchy przeciwników. I co ważne – to jak bardzo urozmaicona będzie rozgrywka zależy od tego z kim gracie.

Ja odkryłam w tej grze jeszcze jedno. Klimat. W pewnym momencie przestała mnie bawić stricte rywalizacja, złapałam się na tym, że wczuwam się w klimat podróży, że ciekawi mnie kogo spotkam nastepnym razem, czy uda mi się skompletować całą panoramę i czy w gospodzie poznam nową potrawę. Złapałam się na tym, że przyjemność sprawia mi przede wszystkim podróż. Wygrana dopiero w drugiej kolejności.

Podsumowanie

Plusy:
+ świetnie oddany klimat podróży i Japonii
+ rewelacyjna szata graficzna
+ prostota zasad
+ umiarkowana interakcja między graczami (bez podkładania świń, ale jednak czuje się na plecach oddech przeciwnika)
+ wysoka regrywalność (taktyka zależy od wylosowanej postaci podróżnika oraz od składu graczy)
+ dobra skalowalność

Minusy:
Niczego o minusach nie napiszę. Znam wersję online, która pewnych aspektów jest pozbawiona. Np. nie muszę przygotowywać gry, nie muszę ciągnąć kart (robi to za mnie komputer) – więc nie wiem czy odczuwa się przy tym chaos czy nie, czy jest to przytłaczające czy nie. W grze występuje losowość (np. przy spotkaniach, przy ciągnięciu kart posiłków, punktowaniu za źródła) ale ja to odbieram na plus. Na plus dla klimatu – bo każda podróż jest w pewnym stopniu niewiadomą.

W moim odczuciu to gra na 7/10 lub 8/10. W zależności od humoru – czy mam ochotę bardziej grać, czy bardziej wygrać. Dla mnie to gra wyboru jeśli chcę się przez chwilę poczuć podróżnikiem w obcej krainie.

 
Możliwość komentowania Tokaido – podróżniku, poczuj smak Japonii została wyłączona

Kategoria: Planszówki, Tokaido, Wersje on-line

 

Zaginione wyspy

24 mar
Zaginione Wyspy

Zaginione Wyspy

Zaginione Wyspy to moja najnowsza zdobycz w MatHandlu (MatHandel to bardzo fajna akcja wymiany gier organizowana mniej więcej co pół roku, kto jeszcze o nim nie słyszał, niech poczyta tutaj). Podziwiałam rodzinną inicjatywę – zarówno pomysł na grę jak i determinację w doprowadzeniu tego projektu do końca. Podobała mi się też tematyka samej gry więc nie mogłam się doczekać, kiedy trafi ona w moje ręce. Trafiła. A dzisiaj podzielę się z Wami moimi wrażeniami. Ale na początek – jak zwykle:

Zasady w pigułce

W grze będziemy poruszali się statkiem po labiryncie wodnym zdobywając kryształy oraz inne przedmioty, które pomogą nam zdobywać kryształy :) – a kryształy z kolei umożliwią nam otwarcie (de facto zdobycie) Wież – i to dopiero one dadzą nam końcowe punkty zwycięstwa.

Początkowo labirynt jest zakryty, w trakcie będziemy odkrywać jego kolejne fragmenty.
Ruch gracza polega na:
1. poruszeniu się statkiem po labiryncie (o maksymalnie 3 pola – jeśli gracz w trakcie ruchu wpływa na nowe pole (tj. odkrywa kafelek) to ruch ten kończy jego sekwencję ruchów) oraz papugą (o ile ją posiada – o dwa pola). Papuga lata w dowolnym kierunku, nawet na ukos, także po polach zakrytych.
2. poruszeniu Cyklopem. Cyklop goni postać, która podniosła kryształ w jego kolorze (4 kolory: czerwony, niebieski, zielony, żółty) – nawet jeśli kryształ został przekazany innej postaci (np. gracz podniósł zielny kryształ statkiem, a następnie przekazał go papudze – papuga odleciała, ale Cyklop nadal goni statek). Cyklop porusza się jak papuga i goni postać z prędkością (prędkość = liczba pól pokonywana w jednej turze) równą liczbie posiadanych kryształów w danym kolorze przez gracza. Cyklop przestaje gonić postać, gdy inna postać podniesie kryształ jego koloru, gdy postać podniesie kryształ innego koloru, gdy gracz odrzuci wszystkie kryształy jego koloru zdobywając wieżę lub gdy Cyklop go dogoni – wtedy zabiera kryształy swojego koloru i przenosi się na wyspę.

Pływając po labiryncie – oprócz kryształów i wież – mamy szansę zdobyć mapę (pływamy po 4 zamiast 3 kafelkach w jednym ruchu), lunetę (możemy podejrzeć jeden kafelek na turę), kule armatnie (służące do jednorazowej obrony przed Cyklopem), beczki z prochem (dzięki którym możemy połączyć kanałem wodnym dwa oddzielone lądem fragmenty labiryntu), jajo papugi (dopiero wtedy możemy wprowadzić do gry papugę), można także trafić na wir wodny, który umożliwia przeniesienie się na dowolny odkryty kafelek.

Wpływając na kafelek, na którym znajduje się Wieża – możemy odrzucić wymaganą ilość kryształów w jej kolorze (od 1 do 3 – o ile je mamy) i w ten sposób ją zdobyć. Wieże są różnie punktowane – od 3 do 22 punktów. Celem gry jest zdobycie 40/45/50 punktów (w zależności od ilości graczy). To oczywiście nie są wszystkie zasady, ale instrukcja jest dostępna w internecie, wiec się rozpisywać nie będę.

Wrażenia

DSC_0675Zaginione Wyspy to gra zdecydowanie familijna – od tematyki poczynając na mechanice kończąc. Nie ma szalonej interakcji – jedyne co możemy zrobić drugiemu graczowi, to podebrać kryształ lub Wieżę. To oczywiście boli (zwłaszcza jeśli jest to wieża, dzięki której można było wygrać), ale nie jest to złośliwość rodem z Noxa czy Nightfalla. A jeśli chodzi o wykonanie – jest śliczna. Bardzo podobają mi się ilustracje (np. każda papuga na podstawce jest inna). Jakość elementów jest bardzo dobra. Jedyne czego mogłabym się przyczepić, to wielkość statków w stosunku do wielkości kafelków – czasem zdarza się, że kafelek zawiera dwa oddzielne elementy labiryntu i wtedy trzeba bardzo dokładnie ustawiać statek, żeby było wiadomo, którędy płynie. Jest to oczywiste kiedy statek wpływa (bo na jeden fragment się da, a na drugi nie) ale kiedy przejdzie cała kolejka można już zapomnieć, gdzie się stało jeśli się dobrze nie ustawi swojego statku.

Początek gry ambitny nie jest: odkrywamy kafelek, wpływamy nań – dziękuję, kolejny gracz ma ruch. Pierwsza reakcja nowych graczy jest zwykle taka sama: jakie to nudne. Jednak po kilku kolejkach – a przy czterech osobach to właściwie nawet nie wiadomo kiedy – zaczyna się robić coraz bardziej ostro. Sporo kafelków jest już odkrytych, do tego dochodzą wiry wodne (można tak kombinować, żeby poszaleć po całej planszy), gonią nas Cyklopi, no i mamy wreszcie papugi. I tu niestety zaczyna być pies pogrzebany. Na planszę wkrada się bowiem chaos:

DSC_06731.  Wieże, które układamy na kafelkach zasłaniają wzór labiryntu – planując ruch trzeba zaglądać pod znacznik wieży. W dodatku niektóre wieże mało się różnią między sobą, więc często sprawdzamy jej typ na kafelku planszy (I,II czy III) – kiedyś nawet zdarzyło nam się pomylić i położyć Wieżę I zamiast Wieży II. Lepiej byłoby gdyby te cyfry znajdowały się również na znaczniku wieży, nie tylko na kafelku planszy.

2. Bardzo często udawało nam się zapomnieć o pobraniu lub odrzuceniu Oka Cyklopa (oznaczającego, że goni mnie Cyklop danego koloru), a także o powrocie Cyklopa na wyspę, jeśli przestawał kogoś gonić (w tym miejscu gra przypomina trochę Jaskinię Adama Kałuży – kto w nią grał, ten wie jak łatwo jest zapomnieć o odrzuceniu prowiantu w każdej turze). Zwykle było tak, że albo pamiętaliśmy o zabraniu Oka (ale zapominaliśmy o tym, żeby poruszyć Cyklopem), albo poruszaliśmy Cyklopem, ale nie pamiętaliśmy, żeby wziąć znacznik Oka. Powodowało to lekki chaos, bo w końcu traciliśmy orientację kto kogo goni.

3. Pomysł z beczkami z prochem / kanałami wodnymi jest super, niemniej te kanały poukładane na planszy psują nieco estetykę oraz stabilność (łatwo je niechcący przesunąć) – ale to nie jest duży mankament w moim odczuciu. Ot, troszkę niewygody, może gdyby kafelki były większe, albo kanały mniejsze …. ale to moje skromne gdybanie nad proporcjami nie poparte żadnymi dowodami.

4. Są niestety niedopowiedzenia w zasadach. Instrukcja napisana jest bardzo przejrzyście i świetnie się ją czyta.  Jednak w trakcie gry wychodzą sytuacje, które trzeba rozwiązywać opierając się na intuicji oraz własnej inwencji twórczej. Np. nie doszukaliśmy się czy papuga może podróżować na statku. Zdecydowaliśmy się na tak – w takiej sytuacji znacznik pagugi lądował na jej podstawce. Można było w ten sposób przenieść się wraz z papugą za pomocą wiru. Można było też popłynąć gdzieś, a następnie wysłać jeszcze papugę o dwa pola do przodu.
Moim współgraczom wydawało się dziwne, że statkiem podnosimy kryształ a następnie przekazujemy go papudze, która sobie odlatuje (wystarczy nawet na kafelek obok) a Cyklop goni statek, podczas gdy kryształ jest bezpieczny. W efekcie rzadko kiedy jakikolwiek Cyklop doganiał jakąkolwiek postać. Nie bardzo wiadomo co robić kiedy Cyklop dogoni statek gdy wszystkie kryształy w tym kolorze ma papuga – ustalaliśmy, że zadanie wypełnił i wraca na swoją wyspę z niczym (tak też jest napisane w FAQ na stronie Wydawcy). Było też sporo takich sytuacji: papuga z sąsiedniego kafelka podlatuje do statku, zrzuca kryształy, zabiera kolejny kryształ (z tego samego kafelka, na którym stoi statek, ale którego nie może podjąć, bo jest na innym fragmencie labiryntu), znowu zrzuca na statek, zabiera ze statku inne kryształy i odlatuje (drugi ruch) na kolejny kafelek – a wszystko to w odpowiedniej kolejności, żeby zaczął nas gonić odpowieni Cyklop. I tu znowu rozterka – jeśli jedna postać (np. papuga) podnosi najpierw kryształ zielony, a potem czerwony, to w efekcie zaczyna gonić ją tylko czerwony Cyklop (zgodnie z zasadą, że podjęcie kryształu innego koloru powoduje zaprzestanie pościgu za kryształem pierwszego) czy oba Cyklopy? I czy papuga może sobie tak dowolnie zrzucać i pobierać kryształy ze statku? Takich pytań pojawia się sporo.

Jeśli chodzi o mechanikę – jest ciekawa i całkiem nieźle działa (z dokładanością do powyższych drobnych sytuacji). Jak już wspomniałam – gracze kręcili nosem na to, że da się tak kombinować ze statkiem i papugą, żeby Cyklop gonił nie tę postać, która ma kryształ. Myślę, że to kwestia gustu – mnie się akurat to podoba. Myślę też, że w oparciu o to, czy Cyklop goni osobę, czy kryształ można byłoby stworzyć dwa warianty gry – jeden bardziej familijny gdzie robimy Cyklopa w konia, drugi bardziej hardcore’owy, gdzie Cyklopi w konia robią nas i nie jest już tak łatwo utrzymać zdobyte kryształy.

Gra skaluje się nieźle – inaczej się gra w 2 osoby, inaczej w 4 – ale źle nie jest. Przy mniejszej ilości graczy plansza dłużej pozostaje zakryta, akcja dłużej się rozwija, jest też mniej okazji do szaleństw typu „skrzystam z wiru i zwinę Ci sprzed nosa Wieżę, do której leci Twoja papuga”. Im więcej graczy – tym ciekawiej ale i bardziej chaotycznie. W przeciwieństwie do wielu innych gier, kiedy dwuosobowa rozgrywka z chaotycznej staje się taktyczna – tutaj grając w dwie osoby otrzymujemy grę mocno losową. Najwięcej zależy od tego jakie kryształy odkryjemy po drodze. Dzieje się tak dlatego, że więcej kryształów przypada na jednego gracza i z reguły zdążymy uzbierać odpowiednią ilość punktów zanim cała plansza zostanie odkryta. W przypadku 4 osób jest silna rywalizacja i co prawda dalej zbieramy kryształy losowo, ale na planszy pojawia się więcej wież (bo szybciej jest odrywana), więc mam większe pole do popisu, aby do którejś z nich trafić i zyskać punkty.

Częściowe zrzucanie kryształów do wież właściwie nie zdaje egzaminu. Jest tak łatwo wymanewrować Cyklopa (tzn. uciec mu), że taki ruch jest po prostu zbyt ryzykowny – w praktyce nikt z nas tego nie robił.

W skrócie:

Plusy:
+ Bardzo ładne i solidne wykonanie
+ Dobrze dopracowana mechanika
+ Nienajgorzej się skaluje, choć najciekawiej gra się w 4 osoby.
+ Spora regrywalność, którą gra zawdzięcza losowości – za każdym razem inny układ kafelków
+ Krótka i przejrzysta instrukcja

Minusy:
– W moim odczuciu trochę za małe kafelki (głównie w sytuacji gdy mamy dwa oddzielne fragmenty labiryntu) w stosunku do znaczników.
– W praktyce trudno opanować ruch Cyklopem, łatwo się zapomina o zabraniu/oddaniu Oka.
– Jest parę niedopowiedzeń w instrukcji – przydałby się FAQ
– Rozgrywka dwuosobowa jest zbyt mocno losowa.

Moja ocena – hmm, uczucia mam mieszane. Czasem mam jej już dosyć ale zwykle za dzień-dwa – znowu za mną chodzi. Zdecydowanie chodzi za mną gra w zespole 4 osobowym. Dałabym tak między 6 a 7 – w zależności od aktualnego humoru. Ale chyba jednak 7/10. Myślę, że to udany debiut.

 
Możliwość komentowania Zaginione wyspy została wyłączona

Kategoria: Planszówki, Zaginione wyspy

 

Zagrałam w grę faraonów….

20 mar

Gra przechodzących przez Netherworld

Senet, bo to o niej mowa, liczy ponad 5000 lat, a zatem jest najprawdopodobniej najstarszą grą planszową świata. Pochodzi ze starożytnego Egiptu, gdzie była używana do zabawiania ludzi i służyła jako religijna metafora podróży dusz ludzkich ku błogosławionej śmierci. Dokładne oryginalne zasady tej gry nie są znane. Nie znaleziono na ten temat żadnych zapisów, a zasady  próbowano rekonstruować poprzez ilustracje i domysły. Obecnie stosowane są zasady, zaproponowane przez dwóch historyków – R.C. Bella i T. Kendalla.

Jest to szybka gra dla 2 graczy, którzy konkurują ze sobą, przenosząc swoje pionki po planszy trzydziestu kwadratów. Celem jest przeniesienie wszystkich swoich pionów poza planszę (ruch polega na rzucie patyczkami i posunięciu piona o określoną liczbę pól) – kto zrobi to pierwszy, ten wygrywa. Nie jest to jednak typowa ściganka, wymaga pewnej dozy strategii – na planszy znajdują się bowiem pola specjalne, które mogą pomóc, lub zaszkodzić. Streszczenie zasad ruchu i wyjaśnienie pól znajduje się na BGA – tam  też  zapraszam na partyjkę.

senet_bgaWrażenia

Zdecydowanie przyjemniej grałoby się prawdziwymi pionami na prawdziwej planszy. A już zwłaszcza na takiej zrobionej ręcznie, najlepiej z drewna (ponoć można taką u nas jeszcze dostać). Niestety, mnie dane było grywać tylko na BoardGameArena.com – mimo to chwalę sobie te partyjki i mam nadzieję, że jeszcze nie raz będę miała ku nim okację (gra nie należy do najpopularniejszych).

Gra jest zdecydowanie szybka, a BoardGameArena jeszcze to bardziej przyspiesza podpowiadając jakimi pionami wolno się ruszyć. Czasem bywa tak, że nie ma wyboru, więc nie ma się nad czym zastanawiać – tempo jest błyskawiczne. Jednak myliłby się ktoś, kto by twierdził, że to gra zupełnie losowa. Pierwszą zagraną partię niechlubnie położyłam – dopiero przy następnych zaczęłam dostrzegać możliwości taktyczne.

Przede wszystkim trzeba trzymać piony razem – kupą mości panowie, kupy nikt nie ruszy :) Czasem się oczywiście nie da, więc trzeba dziarsko pomykać do przodu swoim pionem, żeby uciec przed pogonią. Samemu iść do przodu, przeciwnika blokować – to przepis na sukces. Sukces, który nie zawsze nadejdzie, bo losowość (jak przy każdym rzucie kostką – przepraszam, patyczkami) jest wszechobecna. I dobrze, kto nie lubi losowości niech idzie zagrać w szachy. A ja póki co zapraszam do poznania najstarszej gry świata. Nawet jeśli się w niej nie rozmilujecie, to warto ją poznać bo to klasyka – jak szachy, warcaby czy tryktrak.

 
Możliwość komentowania Zagrałam w grę faraonów…. została wyłączona

Kategoria: Planszówki, Senet, Wersje on-line

 

Moje pierwsze … CV

10 sty

logo_cvNo i pierwsze koty za płoty … zagraliśmy w nią dzisiaj po raz pierwszy. Gra jest lekka i przyjemna, choć nie wnosi nic odkrywczego. Nie przepadam za ilustracjami Piotra Sochy, ale jednak nie mogę powiedzieć, żeby były brzydkie. Swój urok mają, są zabawne – jednym słowem bez zarzutu. Rubensa też nie wszyscy kochają a przecież świetnym malarzem był…

Jeśli chodzi o mechanikę – dosć typowa – za znaczniki ze swojego CV (oraz za rzuty kośćmi, na których również są przedstawione symbole znaczników) zdobywasz kolejne karty do swojego CV co daje Ci w kolejnych turach więcej znaczników (plus takie bonusy jak zamiana znaczników czy dodatkowe kości), za które możesz kupić kolejne, lepsze karty, które dadzą Ci nie tylko punkty zwycięztwa lecz kolejne znaczniki/możliwości do pozyskiwania kolejnych kart …. i tak to kółeczko się zamyka i samo się nakręca. Co ważne – potrzebne jest trochę szczęścia, bo przecież rzucamy kośćmi i to co wyrzucimy ma dość istotny wpływ na to co możemy kupić.

Jest zabawnie, kiedy nieświadomie zaczynamy odtwarzać koleje własnego życia. Jest zabawnie, kiedy zaczynamy spełniać swoje marzenia (kto by nie chciał mieć kolekcji gier planszowych?). Niestety gra jest podatna na przestoje – kiedy tak wpatrujemy się w kostki i liczymy co by tu kupić a wychodzi, że możemy nie to co chcemy, a potem przerzucamy kości i jest tak samo albo gorzej – to trudno się zdecydować. Jak ktoś ma tendencje do wydłużania tury, to w tej grze będzie miał ku temu okazję.

Kończąc tę przydługą refleksję z pierwszej potyczki powiem tylko tyle – gra jest na tyle miła, że chętnie bym zagrała jeszcze raz…

 
Możliwość komentowania Moje pierwsze … CV została wyłączona

Kategoria: CV, Planszówki, Z kawką nad planszówką

 

Spacerkiem po Łazienkach

12 wrz

Tym razem nie będziemy spacerować po Warszawie…. tym razem będziemy przechadzać się z artystami po … planszy :)

logo_lazienki1W zgrabnym pudełeczku otrzymujemy estetyczną planszę przedstawiającą Łazienki Królewskie, cztery figurki (króla Stanisława Augusta + 3 artystów), karty (talia kart ruchu oraz talia kart z dziełami sztuki) i kostkę. Instrukcja nie jest opasłym tomiszczem, więc można ją przeczytać w 5 minut, w kolejne dwie przygotować grę i …. zacząć grać!

Celem gry jest zebranie najcenniejszej kolekcji dzieł sztuki (niekoniecznie najbardziej licznej). Ogólne założenie jest takie, że król spaceruje sobie dookoła planszy (za ruch króla odpowiedzialny jest gracz posiadajacy kartę straży królewskiej), a gracze zagrywając karty ruchu próbują go spotkać (czyli wejść na pole, na którym aktualnie stoi król). Komu się to uda, ten otrzymuje dzieło sztuki odpowiadające określonemu artyście (trzech artystów, trzy kolory – pomarańczowy, niebieski i zielony). W swojej turze gracz może ALBO pobrać dwie karty ruchu ALBO zagrać dowolną ilość kart i poruszyć się dowolnym artystą (a nawet wszystkimi trzema – oczywiście tak jak na to pozwalają zagrane przez niego karty). Gra byłaby nudna, gdyby nie to, że większość pól, po których przechadzają się artyści ma swoje akcje specjalne, a więc stając na danym polu możemy (ale nie musimy) np. pobrać dodatkowe karty, otrzymać zagraniczne dzieło sztuki (oznaczone kolorem szarym i spełniające rolę jockera podczas tworzenia kolekcji), zabrać innemu graczowi kartę straży królewskiej, poruszyć królem, zabrać artystę na wypoczynek (zdjąć go z planszy aż do nastepnego własnego ruchu). Jest tylko jeden warunek – artysta, który skorzysta w danej turze gracza z akcji specjalnej musi zakończyć swój ruch na tym polu – niejmniej gracz może dalej zagrywać karty i poruszyć się innym artystą. To stwarza spore możliwości kombinowania – należy tylko pamiętać o tym, żeby nie zgrywać sie ze wszytkich kart na ręku, bo wtedy w następnej turze będziemu MUSIELI dobrać dwie karty i nie poruszymy w żadną postacią. Jeśli jednak posiadamy choć jedną kartę w ręku  – mamy szansę ją zagrać by wejść na pole, na którym można otrzymać dodatkowe karty, które następnie możemy zagrać  żeby poruszyć kolejnym artystą etc.

lazienkiDrobnych zasad jak się ruszać (np. zawsze na sąsiednie pole, po spotkaniu króla artysta wraca na pole startowe itd.), co można zrobić a czego nie jest jeszcze kilka ale nie będę o nich pisać. Natomiast chcę napisać, że gra jest – mówiąc kolokwialnie – naprawdę fajna. Wydaje się trochę chaotyczna, bo kiedy przychodzi nasza kolej mamy zupełnie inny układ na planszy, niż wtedy, gdy kończylismy nasz ruch, ale widać taki jej urok –  w tej grze trzeba po prostu „łapać” okazję do ruchu, a tych okazji wbrew pozorom jest sporo, zwykle da się wykombinować takie zagrania kart, żeby coś na tym zyskać – jest więc prosto, łatwo i przyjemnie. Gra jest lekka, nie stwarza też okazji do przestojów (no chyba, że ktoś już bardzo musi). Ma również swój klimat – co prawda jest drobny zgrzyt, bo w teorii mamy zainteresować króla sztuką a w praktyce to my zbieramy tę sztukę (w nagrodę za spotkanie króla ;)), niemniej jednak przechadzanie się po Łazienkach Stanisława Augusta robi swoje i klimat Łazienek jest łatwo wyczuwalny. Jeśli jeszcze dołożymy do tego przystępną cenę – naprawdę warta jest zauważenia, a nawet kupna, jeśli macie dzieci w wieku szkolnym lub niedzielnych graczy wśród znajomych.

 
Możliwość komentowania Spacerkiem po Łazienkach została wyłączona

Kategoria: Łazienki Królewskie

 

Polska w budowie – sieć autostrad w Twoich rękach

16 kw.

logo-polska_w_budowieGracze, wcielając się w menedżerów firm budowlanych, starają się jak najszybciej ukończyć wszystkie inwestycje, które realizują w ramach wygranych przetargów. Komu uda się to jako pierwszemu – wygrywa.

Dwa słowa o zasadach

Gra składa się z planszy układanej z puzzli przypominających swoim kształtem 16 województw, znaczników infrastruktury, którą będziemy budować (autostrady, drogi szybkiego ruchu, drogi krajowe, obwodnice, skrzyżowania i mosty), dość pokaźnej ilości kart oraz podstawek pod karty, które jednocześnie są krótkimi ściągawkami (co i kiedy możemy zagrywać). Każdy gracz otrzymuje karty województw, w których będzie prowadził prace, a to jakie województwa otrzyma uzależnione jest od ilości graczy. Na każdej karcie kładziemy odpowiednie znaczniki infrastruktury, którą mamy wybudować. Każdy z graczy otrzymuje 6 kart, a na środku układamy 5 kart odkrytych oraz zakryty stos pozostałych kart.

Tura gracza polega na określeniu, czy znajduje się w biurze, czy znajduje się na budowie. Będąc na budowie może (zagrywając odpowiednie kombinacje kart /autostrada, droga szybkiego ruchu / droga krajowa / inżynier / mech budowlany) budować drogi, obwodnice, skrzyżowania i mosty. Może także pomóc sobie zagrywając karty społeczności lokalnej (pozwala na używanie zamienne kart mecha i inżyniera) i/lub pracownika miesiąca (umożliwia zamienne używanie kart dróg). Może wybudować maksymalnie trzy obiekty podczas swojej tury.

Będąc w biurze gracz może dobrać trzy (dokładnie trzy!) karty ze wzpólnych zasobów (5 odkrytych kart) lub zagrać kartę rekrutera („kradnie” wtedy dwie karty od dowolnego gracza spośród jego kart specjalnych i/lub inżynierów). Dodatkowo może zagrać dowolną ilość kart specjalnych –  archeologa (zatrzymanie prac wybranym województwie), dostawcę (wymiana kart w zasobach wspólnych), kierownika budowy (wybudowanie dowolnej drogi lub obwodnicy).

Jest jeszcze kilka niuansów w zasadach, ale nie będę ich tutaj przytaczać – generalnie wygrywa gracz, który jako pierwszy zrealizuje wszystkie swoje kontrakty, czyli wybuduje wszystkie obiekty w swoich województwach.

polska_w_budowie_planszaChwila refleksji

Gra jest wydana bardzo ładnie. Mapa Polski składana z 16 puzzli (16 województw) robi wrażenie. Karty są dosć intuicyjne. Jedna partia wystarczy aby obeznać się z – dosć prostymi – zasadami. Jednak mimo to, wielkiego szału nie ma. Dlaczego?

Po pierwsze sporo elementów jest praktycznie zbędnych. Mapa Polski służy do tego, żeby umieszczać na niej znaczniki wybudowanych obiektów, ale do niczego więcej. Równie dobrze moglibyśmy te znaczniki po wybudowaniu odrzucać do puli – wygrywa ten, kto się pierwszy pozbędzie znaczników :). Mapa ma jeden olbrzymi walor – edukacyjny. Nauka podstaw geografii naszego kraju jako zabawa – pomysł przedni. Trzeba przyznać, że nawet dorośli czasem się gubią (ja wymiękłam przy Lubuskiem). Z kolei dla przeciwwagi ogromny minus – trzeba mieć ogromny stół, żeby się dobrze bawić. Dla starszych graczy prościej zwinąć mapę do pudełka i grać samymi kartami. Podobnie jest z podstawkami symbolizującymi poszczególne konsorcja – mamy w nich umieszczać karty województw po dokonaniu odbioru zewnętrznego. Tylko po co? Nie można karty województwa zwyczajnie odwrócić na drugą stronę, żeby zaznaczyć, że dokonano odbioru? Można…. i tak oto z planszówki zrobiła się nam karcianka. Podstawki te mają służyć dodatkowo jako ściągawki co i kiedy możemy zagrywać, ale nie są zbyt intuicyjne – szybciej się nauczymy na pamięć działania kart, tym bardziej, że na kartach są odpowiednie symbole. Kolejnym minusem jest bardzo długi czas rozkładania – nawet jeśli zrezygnujemy z planszy – trzeba jeszcze porozdzielać znaczniki inwestycji pomiędzy poszczególne województwa. Tego się nie da przeskoczyć, ….  można byłoby startować z pustej karty województwa i  zamiast odrzucać znaczniki to za każdą zrealizowaną inwestycję dokładać, ale ten sposób ma inną poważną wadę:  nie bardzo widać jak prace postępują u konkurencji (ponieważ każde województwo ma inną liczbę inwestycji). Kiedy się pozbywamy znaczników z karty – już na pierwszy rzut oka widać ile jeszcze konkurencja ma zadań do wykonania.

Jeśli chodzi o rozgrywkę, to zbyt mało jest dla mnie interakcji – jest oczywiście obecna w postaci archeologa i rekrutera – ale przez cały czas miałam wrażenie, że każdy sobie rzepkę skrobie. Z drugiej strony interakcja ta wystarczała, żeby wymuszać odpowiednią strategię (bo sąsiad ma rekrutera więc mi ukradnie karty specjalne jak je zacznę gromadzić), albo wywrócić do góry nogami plany na daną turę (miałam iść na budowę, ale pójdę do biura, bo inaczej on weźmie ze stołu archeologa i mnie zablokuje).

Wydaje mi się dobrze zbalansowana, nie zauważyłam znaczących różnic pomiędzy rozgrywką w 3 czy w 4 osoby (w 5 nie graliśmy) – dla każdej ilości graczy istnieje predefiniowany sposób rozdzielania kart województw pomiędzy nich i jest on chyba dobrze przemyślany. Jeśli chodzi o regrywalność to gra zawdzięcza ją losowemu doborowi kart do wspólnych zasobów. Podsumowując – jest całkiem przyjemna, głównie jako gra familijna. Moim dzieciom się podoba – chcą do niej wracać. Moja ocena to 6/10. Myślę, że następnym razem ograniczymy się do karcianki (o ile nie będziemy chcieli dokształcać dzieci) i wtedy być może wypadnie lepiej (szybciej) – jeśli się tak stanie, na pewno o tym napiszę :)

 
Możliwość komentowania Polska w budowie – sieć autostrad w Twoich rękach została wyłączona

Kategoria: Karcianki, Polska w budowie

 

Z kawką nad planszówką cz.3

07 kw.

Wczoraj było dwa na dwa, czyli na tapetę poszły dwie gry na dwie osoby :)

logo-rojRój (Hive)

Rój jest gra strategiczną dla dwóch graczy. Gracze mają do dyspozycji jedenaście kamieni przedstawiających różne owady, z których każdy ma swój własny, unikalny sposób poruszania się np. konik polny przeskakuje przez dowolną ilość owadów w linii prostej, żuk porusza się o jedno pole, ale może wchodzić też na inne owady, pająk porusza się dokładnie o trzy pola w jednym kierunku i nie może odrywać się od roju, mrówka może poruszać się w dowolne miejsce dookoła roju. Poza konikiem i żukiem wszystkie owady muszą przestrzegać zasady wolności ruchu – mogą poruszyć się jedynie w takie miejsce, w które są w stanie fizycznie się wsunąć bez zniszczenia roju (a że płytki są heksagonalne – musi do być przestrzeń nieograniczona przez co najmniej dwie płytki). Więcej szczegółów wraz z przykładami dostarcza jasno i zwięźle napisana instrukcja.

Ruch polega na dołożeniu owada bądź poruszeniu już leżącym.  Wszystkie owady będące w grze muszą być ze sobą połączone. Niedozwolone jest wykonywanie ruchu, który spowodowałby  podzielenie roju. Na początku gracze umieszczają po jednym dowolnym owadzie na środku stołu, tak aby stykały się bokami. Każdy następny owad musi być dołożony tak, aby stykał się JEDYNIE ze swoimi owadami. Natomiast jeśli już jest dołączony do gry, moze się poruszać także przylegając do owadów przeciwnika. Raz dołożony owad nie moze być wyeliminowany z gry. Celem gry jest otoczenie królowej (pszczoły) przeciwnika ze wszystkich stron i nie ma znaczenia kolor owadów, które będą ją otaczały (przegrywa nawet jeśli będzie otoczona własnymi owadami).

Chwila reflekcji

Pierwsze skojarzenie przywodzi na myśl szachy :-) , jednak jest to gra o wiele lżejsza i szybsza. Niewielka ilość kamieni, oraz to, że królowa musi się znaleźć na stole najpóźniej w czwartym ruchu sprawia, że gra nabiera kolorów niemal od samego początku – w przeciwieństwie do szachów, w których trzeba się mocno napocić, zanim uda się przypuścić bezpośrednią ofensywę. Nie znaczy to jednak, że jest to gra banalna – wręcz przeciwnie, okazji kombinowania jest naprawdę wiele. Rój został uznany przez MENSA za najlepszą grę umysłową 2006 roku!

Podoba mi się w tej grze powiązanie mechaniki z tematyką – ruchy kamieni w doskonały sposób odzwierciedlają ruchy owadów co dodaje smaczku rozgrywce. Podoba mi się, że niemal każdy owad (poza królową) ma jakąś unikalną cechę, która pozwala wykorzystać go w konkretnej sytuacji (najmniej mi chyba podpasował pająk, ale może po prostu jeszcze nie odkryłam jego możliwości?). Mrówka jest szalenie mobilna, konik może wskakiwać i wyskakiwać z dziur, a żukiem możemy zrobić nieoczekiwaną dziurę przy królowej wdrapując sie na rój… czysty miód-malina, w przeciwieństwie do szachów, w których denerwowała mnie zawsze ilość szeregowych pionków. Zaś reguła wolności ruchu oraz reguła jednego roju dają niemal nieograniczone możliwości kombinowania jak zablokować kamienie przeciwnika.

A do tego wszystkiego wykonanie na medal. Naprawdę, gra warta posiadania w swojej kolekcji. 9/10

logo-jurasikJurasik

Jurasik (lub jak kto woli Jurassik) to gra przeznaczona dla dzieci, dla 2-4 osób (choć właściwie ograniczenie liczby graczy „od góry” jest czysto umowne). Mamy do dyspozycji dwie talie kart – szkielety dinozaurów (na każdego dinozaura przypadają cztery karty w unikalnym kolorze) oraz karty akcji (ze znakiem zapytania na wierzchu) –  są kradzież karty, wymiana karty, odrzucenie karty na śmietnik, zebranie dodatkowych dwóch kart szkieletu ze stołu oraz tzw. kamień (który de facto nic nie robi poza tym, że gracz nic nie zyskuje a karta zostaje na stole i może blokować dostęp do innych kart). Do tego dochodzi unikalna karta rozpoczęcia wykopalisk.

Po odrzuceniu 7 losowych kart akcji (tak, żeby nikt ich nie oglądał) tasujemy obie talie wraz z kartą startową i układamy na stole prostokąt 6×8 złożony z pozostałych kart.  Zabawa polega na zdejmowaniu pojedyńczych kart (może to być karta dinozaura albo karta akcji – przy czym karty akcji ułożone są znakami zapytania ku górze, a więc odkrywając kartę akcji zdajemy sie na los)  z miejsc, które graniczą z terenem otwartym (początkowo terenem otwartym jest jedynie puste miejsce po karcie startowej, którą zdejmuje się ze stołu na początku gry). Karty dinozaurów kładziemy przed sobą, karty akcji odrzucamy wykonując akcje – ale uwaga: podczas kradzieży, wymiany lub odrzucania kart nie wolno rozdzielać pełnego szkieletu (zkompletowanego z wszystkich 4 kart dinozaura!), karta z kamieniem zostaje na stole. Dokładne wyjaśnienie zasad krok po kroku znajdziecie w recenzji gry na BoardTime.pl.

Wygrywa osoba, która zgromadzi najwięcej kart dinozaurów (a właściwie punktów) – przy czym pełny (4 karty) dinozaur kosztuje 10 pkt, 3 karty w jednym kolorze – 6 pkt., 2 karty – 3 pkt. zaś pojedyńcza karta tylko 1 pkt.

Chwila reflekcjijurassic_pic1018574

Na pierwszy rzut oka gra wydaje się bardzo losową, chaotyczną zabawą w zbieranie kart ze stołu, ewentualnie z podkładaniem sobie „świń”. Dużo śmiechu i niewielki wpływ na wynik rozgrywki. I być może to prawda przy kilku osobach, jednak gra dwuosobowa stwarza sporo możliwości taktycznych – np. przez zbieranie kart w taki sposób, aby nie odsłaniać dojścia do kart potrzebnych przeciwnikowi lub odrzucanie kart, które przeciwnik mógłby nam ukraść w celu skompletowania dinozaura. Niestety – wciąż jest w niej sporo losowości – ale taki już jej urok. My pokusiliśmy się o odrzucenie nie 7 lecz jednej karty i ułożenie prostokąta 6×9 – wtedy dodatkowo pojawia się sens zliczania ile jakich akcji już „zeszło” i dochodzi kolejny element planowania.

Gra jest lekka i szybka, w sam raz po ciężkim dniu pracy. 7/10

 
Możliwość komentowania Z kawką nad planszówką cz.3 została wyłączona

Kategoria: Jurasik, Karcianki, Kieszonkowe karcianki, Planszówki, Rój, Z kawką nad planszówką, Z notatnika Pingwina

 

Hej, to moja ryba!

05 mar

logo_hej_to_moja_rybaW związku ze zbliżającą się wielkimi krokami premierą nowego wydania Hej, to moja ryba! postanowiłam sięgnąć po lekko już zakurzone pudełko i odświerzyć sobie ten tytuł.

Pingwiny skaczą z jednej kry lodowej na drugą, łapiąc ryby. Starają się przy tym zablokować pingwiny z innych kolonii. Chcą, aby do nich należały najlepsze tereny łowieckie. Gracz, którego pingwiny złapią najwięcej ryb, zostanie zwycięzcą.

 

Zasady gry

To szybka gra rodzinna. Gracze kierują stadami pingwinów walcząc o najlepsze kąski i najobfitsze łowiska. Cel wydaje się prosty, jednak nie wtedy, kiedy pod bokiem rywale wydzierają nam rybę za rybą a tafla lodu niebezpiecznie się kurczy.

Na początku rozgrywki z kafelków przedstawiających ryby na krze układamy planszę, starając sie rozmieszczać płytki z jedną, dwoma i trzema rybami dość równomiernie. Następnie gracze po kolei ustawiają swoje pingwiny na polach z pojedyńczą rybą. Gdy wszystkie pingwiny zostaną rozstawione, rozpoczyna się połów ryb. Ruch gracza składa się z dwóch czynności:
(1) przesunięcia dowolnego swojego pingwina w dowolnym kieruku po linii prostej o dowolną liczbę pól niezajętych przez inne pingwiny
(2) zabrania ze stołu żetonu, z którego zeskoczył pingwin.

Gra kończy się gdy żaden z graczy nie może już wykonać ruchu. Zwycięzcą jest osoba, która uzbierała najwięcej ryb (nie kafli!)

hej_to_moja_rybaSubiektywnych słów kilka

To gra typowo familijna. W mojej rodzinie pojawiła się jak dzieci miały lat 7 i to był strzał w 10! Małe dzieci lubią małe zwierzątka. Małe dzieci lubią śliczne elementy, których nie da się popsuć. Małe dzieci same nie wiedzą kiedy uczą się liczyć do 30… do 40… a czasem nawet do 50 (jeśli udało sie zgromadzić tyle ryb).

Wbrew pozorom nie jest to gra tylko i wyłącznie dla dzieci. Te najmłodsze będą oczywiście przeskakiwać z kry na krę tam gdzie najwięcej ryb idąc za starym powiedzeniem „bierz co twoje i do domu”. Ale oprócz tej najprostszej (i niekoniecznie najbardziej udanej) taktyki gra stwarza jeszcze co najmniej dwie możliwości:
1. kombinuj jak odciąć nalepszy (największy, najobfitszy) fragment łowiska tylko dla siebie – jeśli to zrobisz, żaden pingwin już Ci nań nie wejdzie, możesz sobie zostawić to łowisko na koniec gry (gra toczy się dotąd, dopóki choć jeden gracz może wykonywać jakiekolwiek skoki, a więc ryby nie przepłyną Ci koło nosa) a tymczasem innym pingwinem skupiasz się w innych miejscach gdzie konkurencja nie śpi.
2. kombinuj jak zablokować pingwiny innych graczy – im mniej pingwinów na planszy tym więcej potencjalnych ryb dla Ciebie.

Tak wiec okazuje się, że zupełnie prosta, chciałoby się rzec trywialna gra ma swoje drugie dno :)

hej_to_moja_ryba_nowa_edycjaHej, to moja ryba! przywędrowała do naszej rodziny w parze z inną grą o skaczących zwierzątkach – z Hooop! i nieodmiennie zawsze mi się z nią kojarzyla. Jednak w przeciwieństwie do Hooop! w pingwinach za każdym razem tworzymy inną planszę (konia z rzędem temu, kto stworzy dwie takie same) co pozytywnie wpływa na regrywalność.

I jeszcze jedno. Moje wydanie jest sprzed lat kilku. Kafle przedstawiające krę z rybami – wyglądają jak kra, są niebiesko-białe, a ryby do złudzenia przypominają te prawdziwe. Pingwiny – co prawda wszystkie w jednej pozycji – ale są wielokolorowe: białe brzuszki i zólte dzioby dodają im uroku. To zresztą widać. W nowej wersji w/g mnie ryby na krze będą przekolorowane, a pingwiny – choć wdzięcznie się wyginając przestaną kolorystycznie przypominać pingwiny. Szkoda. Zdecydowanie polecam starą edycję.

Plusy:
+ bardzo proste reguły
+ zwięzła i dobrze napisana instrukcja
+ dość dobrze się skaluje, choć we 3-4 osoby jest ciekawiej, bo mniej przewidywalnie.
+ mimo prostych reguł jest jak kombinować (daje frajdę również dorosłym)
+ śliczne wykonanie (stara edycja)
+ zmusza dzieci do liczenia :)
+ regrywalna (za każdym razem startujemy z innej planszy)

Minusy:
– zbyt duże pudełko
– nie da się ukryć, że jest to bardzo prosta gra, dla bardziej wymagających graczy nie będzie to obiekt pożądania

U nas gra przeżywa renesans. No może niezupełnie u nas, bo dzieci się „fochają” na tak prostą grę czując miętę do ambitniejszych tytułów, ale im przejdzie, przejdzie, tak jak przeszło mamusi. Ja znowu mam ochotę od czasu do czasu zagrać w pingwiny, mimo, że to taka słodka, cukierkowa i nieskomplikowana gra.  7/10

 
Możliwość komentowania Hej, to moja ryba! została wyłączona

Kategoria: Hej to moja ryba!, Kafelki

 

Wilki i owce

18 lut

logo_granna-wilki-i-owceKażdy z graczy jest pasterzem. Opiekuje się stadem, złożonym z czarnych, żółtych, czerwonych lub niebieskich owiec. Celem gracza jest ogrodzenie płotem jak największej liczby owiec i ich ochrona przed zgłodniałymi wilkami.

Zasady gry

Gra polega na dokladaniu kafelków tak aby do siebie pasowały – wieś do wsi, las do lasu, owce do owiec – ale koniecznie owce w tych samych kolorach. Bardzo intuicyjne. Przypomina pod tym względem Carcassonne. Co więc przyświeca graczom? Ano każdy stara się utworzyć jak największe stado swoich owiec (tylko jedno stado będzie się liczyło w końcowym rachunku punktów) ograniczone ze wszyskich stron – płotem, wsią lub lasem. Ale uwaga: w lesie może czaić się wilk – w dowolnym momencie bowiem każdy z uczestników może dołożyć (o ile posiada) do calej układanki kafelek z wilkiem – oczywiście tak, aby pasował, a wilk jest w lesie, czyli musi przylegac do lasu. Stado ograniczone lasem w którym grasuje wilk jest zagrożone i nie liczy się w końcowej punktacji, chyba, że gracz wypędzi wszystkie wilki dokładając myśliwego / myśliwych. I to właściwie koniec bajecznie prostych zasad.

 

Chwila refleksji

wilki_i_owceGrać można na różne sposoby. Z młodszymi graczami najczęściej układamy jak największe stada robiąc „dobrze sobie nawzajem”. To naprawdę trudne oprzeć się pokusie dołożenia kafelka w idealnie pasujące miejsce – i nie ważne, że wtedy pomagamy tacie, czy mamie sami na tym tracąc ;). Starsi mają szansę na dosć silną negatywną interakcję – nie tylko budujemy własne stado – przeszkadzamy przeciwnikowi – staramy się nie dopuścić do tego, aby stworzył duże stado (zamykamy na tyle wcześnie na ile się da), 400-101
a jeśli już mu się takowe wyłania to im większe stado mu popsujemy (a da się przykładając w odpowiednim miejscu kafelek z miastem i lasem) tym większa radocha…. Tak, dorośli uwielbiają podkładać świnie i mają w tej grze ku temu wiele okazji.

Plusy:
+ banalne zasady
+ szybka ale ciekawa gra
+ losowa (dobór kafli) ale przede wszystkim liczy się taktyka i kombinowanie
+ małe pudełko – nadaje się do zabrania ze sobą do przyjaciół
+ ładne wykonanie
+ dobrze dobrane kolory owieczek (nawet daltonista sobie doskonale radzi)
+ przystępna cena (w niektórych sklepach nie przekraczająca 40 zł).
Minusy:
– możliwa spora negatywna interakcja, co nie każdemu pasuje

 

 
Możliwość komentowania Wilki i owce została wyłączona

Kategoria: Kafelki, Wilki i owce