RSS
 

Archiwum kategorii ‘Z notatnika Pingwina’

Z kawką nad planszówką cz.3

07 kw.

Wczoraj było dwa na dwa, czyli na tapetę poszły dwie gry na dwie osoby :)

logo-rojRój (Hive)

Rój jest gra strategiczną dla dwóch graczy. Gracze mają do dyspozycji jedenaście kamieni przedstawiających różne owady, z których każdy ma swój własny, unikalny sposób poruszania się np. konik polny przeskakuje przez dowolną ilość owadów w linii prostej, żuk porusza się o jedno pole, ale może wchodzić też na inne owady, pająk porusza się dokładnie o trzy pola w jednym kierunku i nie może odrywać się od roju, mrówka może poruszać się w dowolne miejsce dookoła roju. Poza konikiem i żukiem wszystkie owady muszą przestrzegać zasady wolności ruchu – mogą poruszyć się jedynie w takie miejsce, w które są w stanie fizycznie się wsunąć bez zniszczenia roju (a że płytki są heksagonalne – musi do być przestrzeń nieograniczona przez co najmniej dwie płytki). Więcej szczegółów wraz z przykładami dostarcza jasno i zwięźle napisana instrukcja.

Ruch polega na dołożeniu owada bądź poruszeniu już leżącym.  Wszystkie owady będące w grze muszą być ze sobą połączone. Niedozwolone jest wykonywanie ruchu, który spowodowałby  podzielenie roju. Na początku gracze umieszczają po jednym dowolnym owadzie na środku stołu, tak aby stykały się bokami. Każdy następny owad musi być dołożony tak, aby stykał się JEDYNIE ze swoimi owadami. Natomiast jeśli już jest dołączony do gry, moze się poruszać także przylegając do owadów przeciwnika. Raz dołożony owad nie moze być wyeliminowany z gry. Celem gry jest otoczenie królowej (pszczoły) przeciwnika ze wszystkich stron i nie ma znaczenia kolor owadów, które będą ją otaczały (przegrywa nawet jeśli będzie otoczona własnymi owadami).

Chwila reflekcji

Pierwsze skojarzenie przywodzi na myśl szachy :-) , jednak jest to gra o wiele lżejsza i szybsza. Niewielka ilość kamieni, oraz to, że królowa musi się znaleźć na stole najpóźniej w czwartym ruchu sprawia, że gra nabiera kolorów niemal od samego początku – w przeciwieństwie do szachów, w których trzeba się mocno napocić, zanim uda się przypuścić bezpośrednią ofensywę. Nie znaczy to jednak, że jest to gra banalna – wręcz przeciwnie, okazji kombinowania jest naprawdę wiele. Rój został uznany przez MENSA za najlepszą grę umysłową 2006 roku!

Podoba mi się w tej grze powiązanie mechaniki z tematyką – ruchy kamieni w doskonały sposób odzwierciedlają ruchy owadów co dodaje smaczku rozgrywce. Podoba mi się, że niemal każdy owad (poza królową) ma jakąś unikalną cechę, która pozwala wykorzystać go w konkretnej sytuacji (najmniej mi chyba podpasował pająk, ale może po prostu jeszcze nie odkryłam jego możliwości?). Mrówka jest szalenie mobilna, konik może wskakiwać i wyskakiwać z dziur, a żukiem możemy zrobić nieoczekiwaną dziurę przy królowej wdrapując sie na rój… czysty miód-malina, w przeciwieństwie do szachów, w których denerwowała mnie zawsze ilość szeregowych pionków. Zaś reguła wolności ruchu oraz reguła jednego roju dają niemal nieograniczone możliwości kombinowania jak zablokować kamienie przeciwnika.

A do tego wszystkiego wykonanie na medal. Naprawdę, gra warta posiadania w swojej kolekcji. 9/10

logo-jurasikJurasik

Jurasik (lub jak kto woli Jurassik) to gra przeznaczona dla dzieci, dla 2-4 osób (choć właściwie ograniczenie liczby graczy „od góry” jest czysto umowne). Mamy do dyspozycji dwie talie kart – szkielety dinozaurów (na każdego dinozaura przypadają cztery karty w unikalnym kolorze) oraz karty akcji (ze znakiem zapytania na wierzchu) –  są kradzież karty, wymiana karty, odrzucenie karty na śmietnik, zebranie dodatkowych dwóch kart szkieletu ze stołu oraz tzw. kamień (który de facto nic nie robi poza tym, że gracz nic nie zyskuje a karta zostaje na stole i może blokować dostęp do innych kart). Do tego dochodzi unikalna karta rozpoczęcia wykopalisk.

Po odrzuceniu 7 losowych kart akcji (tak, żeby nikt ich nie oglądał) tasujemy obie talie wraz z kartą startową i układamy na stole prostokąt 6×8 złożony z pozostałych kart.  Zabawa polega na zdejmowaniu pojedyńczych kart (może to być karta dinozaura albo karta akcji – przy czym karty akcji ułożone są znakami zapytania ku górze, a więc odkrywając kartę akcji zdajemy sie na los)  z miejsc, które graniczą z terenem otwartym (początkowo terenem otwartym jest jedynie puste miejsce po karcie startowej, którą zdejmuje się ze stołu na początku gry). Karty dinozaurów kładziemy przed sobą, karty akcji odrzucamy wykonując akcje – ale uwaga: podczas kradzieży, wymiany lub odrzucania kart nie wolno rozdzielać pełnego szkieletu (zkompletowanego z wszystkich 4 kart dinozaura!), karta z kamieniem zostaje na stole. Dokładne wyjaśnienie zasad krok po kroku znajdziecie w recenzji gry na BoardTime.pl.

Wygrywa osoba, która zgromadzi najwięcej kart dinozaurów (a właściwie punktów) – przy czym pełny (4 karty) dinozaur kosztuje 10 pkt, 3 karty w jednym kolorze – 6 pkt., 2 karty – 3 pkt. zaś pojedyńcza karta tylko 1 pkt.

Chwila reflekcjijurassic_pic1018574

Na pierwszy rzut oka gra wydaje się bardzo losową, chaotyczną zabawą w zbieranie kart ze stołu, ewentualnie z podkładaniem sobie „świń”. Dużo śmiechu i niewielki wpływ na wynik rozgrywki. I być może to prawda przy kilku osobach, jednak gra dwuosobowa stwarza sporo możliwości taktycznych – np. przez zbieranie kart w taki sposób, aby nie odsłaniać dojścia do kart potrzebnych przeciwnikowi lub odrzucanie kart, które przeciwnik mógłby nam ukraść w celu skompletowania dinozaura. Niestety – wciąż jest w niej sporo losowości – ale taki już jej urok. My pokusiliśmy się o odrzucenie nie 7 lecz jednej karty i ułożenie prostokąta 6×9 – wtedy dodatkowo pojawia się sens zliczania ile jakich akcji już „zeszło” i dochodzi kolejny element planowania.

Gra jest lekka i szybka, w sam raz po ciężkim dniu pracy. 7/10

 
Możliwość komentowania Z kawką nad planszówką cz.3 została wyłączona

Kategoria: Jurasik, Karcianki, Kieszonkowe karcianki, Planszówki, Rój, Z kawką nad planszówką, Z notatnika Pingwina

 

Atak dinozaurów

01 kw.

logo-atak_dinozaurowSpotkaj się oko w oko z groźnym dinozaurem!!!

Wytrop najgroźniejszego wśród nich – Tyranozaura i poznaj wiele tajemnic i zwyczajów każdego z nich. Kiedy zakończysz już pogoń za władcą tych prehistorycznych zwierząt – spróbuj swych sił grając w karty z najciekawszymi i najgroźniejszymi „gadziorami”.

Rzut oka na zasady

Cel: zdobycie określonej ilości kart z dinozaurami, żeby było trudniej, to w określonej kolejności.

Przebieg gry: rzucamy kostką, przesuwamy pionek na planszy (jak w chińczyku) – w rezultacie trafiamy na  jakieś pole z jakąś akcją. Co jest na polu? Ano różnie – albo nic się nie dzieje (bo akcja dotyczy innych dinozaurów niż nasze), albo tracimy kartę, albo zyskujemy kartę (gratis), albo musimy ją zdobyć odpowiadając na pytanie dotyczące tego konkretnego dinozaura, którego zdobywamy (pytanie w oparciu o opis karty zadaje nam przeciwnik). I tak wszyscy po kolei dookoła stołu, do skutku, czyli, aż do zdobycia wymaganej ilości kart przez jednego gracza – zabiera on wtedy kartę Tyranozaura i staje się zwycięzcą.

atak_dino2Atak dinozaurów, atak chińczyka czy atak nudy?

Ja kocham dinozaury. Mój syn kocha dinozaury. Moja córka kocha dinozaury. Myślałam, że będzie to strzał w 10, ale się pomyliłam…

Po pierwsze na kartach przedstawione są obok dość znanych dinozaurów również bardzo, ale to bardzo nieznane. Problem w tym, że dinozaury połączone są w grupy typu mięsożerne, roślinożerne, stadne itp. i  są grupy bardzo łatwe do ogarnięcia, a są takie, które nijak nie wchodzą. Vide załączone obrazki. Efekt – jak ktoś gra grupą łatwą to ma łatwo, jak nie – to ma od początku pod górkę.

Po drugie – mnogość zupełnie nieznanych dinozaurów o trudnych nazwach (i wcale nie myślę tu o pachycefalozaurach czy triceratopsach) zniechęca do wczytywania się i uczenia na pamięć, bo i tak za dwa dni się zapomni. Z niczym się nie kojarzą w przeciwieństwie do tych innych, które mogłyby się kojarzyć z filmów BBC, Jurassic park, lub choćby z wizyt w parkach dinozaurów.

Po trzecie – z żalem muszę zauważyć błędy. Jest Kecalkoatl  lub Quetzalcoatlus ale nie (jak na karcie) Kuecalkoatl. Jest Iguanodon a nie Iguanodont. Jest Allozaur a nie Alozaur. Aż strach pomyśleć co jest w treści, jeśli błędy zdarzają się w nazwach.

atak_dinoTrzeba jednak oddać sprawiedliwość – dla dzieci w wielu 5-8 lat gra może być ciekawa – kolorowe karty, losowość – to jest to co dzieci lubią. Moje czasem po nią sięgają – jak mają dość grania z mamą w gry wymagające myślenia. Choć się do tego nie przyznają – czasem też pragną się odmóżdżyć i to jest gra, która spełnia tę funkcję w 100%. Jednak ze mną nie pograją, mnie nie leży.

Podsumowując – to typowa gra planszowa z kostką i pionkiem. Duża dawka losowości. Żeby mieć z tego frajdę trzeba się zapoznać ze wszystkimi kartami dinozaurów, bo jest to skrzyżowanie chińczyka z quizem o dinusiach. W sam raz dla małoletniego fana dinozaurów, o ile fan jest naprawdę zdrowo zakręcony na ich punkcie.

I na koniec trzeba sprawiedliwość oddać raz jeszcze – karty są bardzo ładne a Atak dinozaurów jest tak naprawdę grą 2w1 – ponieważ instrukcja podpowiada jak wykorzystać same karty do gry np. w zbieranie kwartetów. Nic nie stoi też na przeszkodzie, żeby np. zagrać w kuku, albo inną grę wykorzystującą dokładanie do wartości lub koloru (piję tu do makao – dinomakao oczywiście :))

 

 
Możliwość komentowania Atak dinozaurów została wyłączona

Kategoria: Z notatnika Pingwina

 

Z kawką nad planszówką, cz.2

22 lut

logo_hobbit-gra-karciana_0Dzisiaj będzie o pewnej takiej fajnej grze karcianej. O Hobbicie znaczy. Tyle, że z Hobbitem, to ona ma niewiele wspólnego :)

Zasady gry

Jest to gra dla 2-5 graczy – częściowo kooperacyjna. Częściowo, ponieważ walkę toczymy pomiędzy Siłami Dobra a Siłami Zła, jednak nie samotnie – gracze dzielą się na dwie drużyny i słodycz zwycięstwa bądź gorycz porażki przeżywamy wspólnie. Każdy z graczy (poza wariantem 2-osobowym) wciela się w jedną z pięciu dostępnych postaci i ta postać determinuje jego przynależność do drużyny. Sama gra bardzo przypomina zwykłą grę w karty. Nie wdając się tu w szczegóły rozdawania – każdy otrzymuje 7 do 9 kart (w zależności od wariantu) i gramy – mamy kolory, mamy wartości kart, mamy atu – istnieje obowiązek dokładania do koloru, ale nie ma obowiązku przebijania. Kto gra w karty, ten ma …. pewne pojęcie, a kto nie gra niech doczyta w instrukcji – jest bardzo dobrze napisana.

Różnica polega na tym, że walczymy nie o to, by zdobyć jak najwięcej lew (choć oczywiście kto zdobywa lewę ten decyduje co z nią zrobić i w rezultacie jego drużyna ma większe szanse na zwycięstwo) lecz o to, by zadać sobie nawzajem jak najwięcej obrażeń. A robi się to tak: po zdobyciu lewy, gracz – zgodnie z regułami odpowiadającymi jego postaci – rozdziela zdobyczne karty poszczególnym postaciom (karty te nie są brane na rękę, lecz wsuwane pod kartę postaci). Otóż większość kart, oprócz koloru i wartości, posiada też symbole – białą gwiazdę, czarny hełm Orków oraz fajkę Gandalfa. Biała gwiazda zadaje ciosy Siłom Zła a leczy obrażenia Sił Dobra. Hełm Orków przeciwnie – leczy obrażenia Sił Zła zaś zadaje rany Siłom Dobra. Fajka Gandalfa ma wpływ na drugą turę – gracze przy rozdaniu otrzymają więcej kart do wyboru. Karty, które nie mają wpływu na postać (puste karty lub karta, która leczy, ale gracz nie ma obrażeń, które mogłaby uleczyć) sa odrzucane.

hobbit_kartypostaci

Gra toczy się jedną lub dwie tury (rozdania). Po pierwszej turze postacie, które mają po dwa lub więcej obrażeń odpadają z gry (z wyjątkiem wariantu dwuosobowego, w którym postać Sił Dobra musi mieć conajmniej trzy obrażenia, żeby odpaść).

Sily Dobra zwyciężają, jeśli po drugiej turze przynajmniej jedna lub dwie (w zależności od wariantu) postaci przeżyje – w przeciwnym przypadku wygrywają Sily Zła. Oczywiście jeśli już po pierwszej turze zostaną wyeliminowani wszyscy gracze danej drużyny wynik jest oczywisty.

hobbit_karty_0

Wrażenia

Jak dotąd udało nam się rozegrać tylko kilka partii 2-osobowych. W intrukcji jest przewidziany specjalny wariant dla tej ilości graczy, dlatego sądzę, że  wrażenia z rozgrywki wieloosobowej mogą się nieco różnić. W grze dwuosobowej jeden z graczy wciela się w Smauga, drugi otrzymuje dwie postaci – Thorina i Bilbo (ale tylko jeden zestaw kart).

Z poczatku gra wydawała nam się potwornie losowa – 60 kart, a z nich losujemy i rozdajemy pomiędzy siebie tylko 18 (po 9 na głowę). Nie ma dobierania, nie ma też wszyskich kart w grze – jak tu cokolwiek planować? Odrzuciliśmy więc jeden z kolorów – czerwony, żeby nie mylił się z fioletowym, który jest atu. Nie wiem czy sprawiła to mniejsza ilość kart, czy też obcowanie z grą – ale  mimo tej olbrzymiej losowości  gra zaczęła nas wciągać i odkryliśmy, że jednak da się co-nie-co planować.

Wiadomo od nie dziś, że przecież nie weźmiemy wszystkich lew. Ale… zagrywając karty należy pamiętać, że bardziej opłaca się dokopać przeciwnikowi pod koniec tury, bo może już nie dostać okazji na wyleczenie ran (karta, która leczy ranę nie może być przechowywana „na zapas”). Czasem też warto poświęcić swojego człowieka, żeby zranić przeciwnika lub wręcz przeciwnie, leczyć się za wszelką cenę, bo np. w wariancie dwuosobowym dobro zwycięża, jeśli przynajmniej jedna postać (Thorin lub Bilbo) przeżyje, niezależnie od Smauga – z kolei zło zwycięży nawet wtedy, kiedy zarówno Smaug jak i Thorin&Bilbo zginą.

W moim odczuciu gra jest dość dobrze zbalansowana. I to w dość ciekawy sposób – gra jest asymetryczna, każda postać ma inne właściwości i to rzutuje na sposób gry. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest mocno niesprawiedliwa, bo np. żeby wygrać Bilbo&Thorinem wystarczy, żeby przeżył tylko jeden z nich, w dodatku żeby odpaść z gry postać musi mnieć co najmniej 3 obrażenia w przeciwieństwie do Smauga, któremu samotnemu biedakowi wystarczą tylko dwa i już jest trupem. Ale za to Smaug korzysta z przywileju odrzucania kart przy rozdzielaniu (a doświadczenie pokazało, że praktycznie zawsze może tak obrócić kota ogonem, że wyjdzie na swoje) podczas gdy drużyna Bilbo&Thorin biedzi się jak rozdzielić wszystkie karty i niejednokrotnie musi pomóc Smaugowi bo inaczej się nie da.

Plusy:
+ dobrej jakości karty, ładne grafiki
+ ciekawe połączenie zwykłej gry w karty z mechaniką zagrywania kart w celu zadawania obrażeń.
+ bardzo proste zasady (zwłaszcza dla osób grających w karty)
+ dobrze i zwięźle napisana intrukcja
+ szybka: 30 minut podane na opakowaniu to jak gramy dwie tury i się jeszcze mocno zastanawiamy.
+ malutkie pudełko – gra jest szalenie mobilna.
+ jeśli chodzi o wersję 2 osobową – dobrze zbalansowana i regrywalna.

Minusy:
– gra abstrakcyjna – równie dobrze mogłyby to być Wojny Klonów, albo podchody mrówek.
– bardzo losowa
– przy złym oświetleniu kolor czerwony może się mylić z kolorem fioletowym (a ten jest atu)

Podsumowując – gra mi się na tyle podoba, że chętnie zagram jeszcze raz. 8/10  i czekam na rewanż!  :)

 
Możliwość komentowania Z kawką nad planszówką, cz.2 została wyłączona

Kategoria: Hobbit, Karcianki, Kieszonkowe karcianki, Z kawką nad planszówką, Z notatnika Pingwina

 

Z kawką nad planszówką

06 lut

logo_drako

Są takie miejsca w Warszawie gdzie można usiąść z kawką i ciasteczkiem, a do kawki i ciasteczka zamówić sobie … planszówkę. Jedno z takich miejsc zwie się Graal&Cieślikowski w Galerii Wiatraczna. To tam dziś zaniosły nas nogi.

Od razu rzuciła mi się w oczy gra Drako – nic dziwnego, „chodziła” za mną już od roku. To gra dwuosobowa (w sam raz na spotkanie z przyjaciółką), zajmująca niewiele miejsca na stole (akurat tyle, żeby zmieścić się na kawiarnianym stoliku) i przepięknie wykonana. Jest ona niesymetryczna – jeden z graczy wciela się smoka, drugi kieruje trzema krasnoludami. Ruch gracza składa się z dwóch dowolnych akcji, pojedyńcza akcja zaś polega na dobraniu 2 kart lub zagraniu 1 karty. Zagrywając kartę możemy wykonać czynność, której ikona znajduje się na karcie, a więc np. zaatakować wręcz, poruszyć się smokiem/krasnoludami, zionąć ogniem (smok) lub strzelić z łuku (jeden z krasnoludów), przelecieć na dowolne pole (smok), zarzucić sieć na smoka (krasnolud) – zaś w odpowiedzi na atak możemy zagrać tartę obrony. I to właściwie tyle (resztę możesz doczytać sobie w instrukcji na stronie wydawcy).

drako2drako1

Karty są intuicyjne – nie trzeba wczytywać się w instrukcję, żeby wiedzieć który to atak, która obrona, kiedy możemy polecieć, strzelić z łuku etc. To duży plus. Instrukcja też nie jest długa, wystarczy 5 minut aby się z nią zapoznać. Cała gra sprawia sympatyczne wrażenie. Ładne ilustracje, intuicyjne zasady, sympatyczne figurki smoka i krasnoludów, solidne wykonanie – to kolejne plusy. Grywalność chyba też jest spora – w każdym bądź razie mam ochotę  na rewanż :). Zaryzykowałabym twierdzenie, że czuje się klimat gry oraz panuje nad zasadami od samego początku. Bez kozery powiem … 8/10. Podoba mi się!

logo_owczy_ped

Zmieniając nastrój rzuciliśmy okiem na Owczy Pęd. To gra dla 2-4 osób – w skrócie polega na zagrywaniu kafelków (każdy gracz ma własny zestaw) w celu przesuwania swojej owcy, wybranej kolumny owiec, bądź też nawet całego stada w dowolnym kierunku w określonym celu rzecz jasna. W pierwszej rundzie – aby dwie nasze owce znalazły się blisko siebie, w drugiej – aby nasze owce znalazły się jak najbliżej krawędzi przy której stoi atrakcyjny Roger, w trzeciej – jak najbliżej czarnej Inez (jedna z owieczek w stadzie jest niczyja i jest czarna – to właśnie Inez), w czwartej zaś jak najdalej od linii strzyżenia owiec. Przesuwać owce można na wiele sposobów – krok o jedno pole, skok przez inne owce, przesunięcie całej kolumny owiec (pionowej, poziomej a nawet ukośnej), taranowanie owcą innej/innych owiec, przesuwanie całego stada a nawet obracanie stada o 90 stopni. Co ważne – po zagraniu kafelek jest usuwany z gry, tak więc trzeba rozważnie planować, bo każdy kafelek zagrywa się tylko raz, a jednocześnie trzeba pamiętać, że trzeba będzie zgrać wszystkie kafelki.

owczy_ped

Gra jest bardzo ładna, to trzeba przyznać. Pudełko świetnie zaplanowane, każda owca ma swoją przegródkę. Owieczki są słodkie a elementy solidnie wykonane. Instrukcja przejrzysta. Jednak sama gra mnie nie zachwyciła. Może dlatego, że nie lubię tego typu gier (kiedy przychodzi moja kolej wszystko jest porzestawiane na planszy do góry nogami, tak że nie potrafię sobie zaplanować sensownej strategii), a może dlatego, że graliśmy w to w 2 osoby. Wyobrażam sobie ile zabawnych sytuacji może być przy pełnej obsadzie (mimo, że całe moje planowanie bierze w łeb), jednak na dwie osoby gra była zwyczajnie nudna. Mało dynamiczna. Sama gra przypomina mi nieco Tajemnice Labiryntu (The aMAZEing Labyrinth), gdzie poruszamy płytkami labiryntu w rezultacie rozbijając planowanie przeciwnika w drobny mak. Przypomina mi również nieco Metro – ale nie mechaniką, bo ta jest zupełnie inna, lecz tym, że w Metrze, tak samo jak w Owczym Pędzie nie potrafiłam wymyślić sensownej strategii – przeciwnicy idealnie rozwalali moje misterne plany zupełnie tego nie planując – po prostu robiąc swoje. Wiem, że to zbyt wcześnie, żeby oceniać grę, może powinnam dać jej szansę na 4 osoby – jednak jakoś nie mam na to ochoty. Jeśli ktoś mnie do tego nie zmusi, to gra pozostanie z nędzną oceną 5/10.

 
Możliwość komentowania Z kawką nad planszówką została wyłączona

Kategoria: Drako, Owczy Pęd, Planszówki, Z kawką nad planszówką, Z notatnika Pingwina

 

Poker na Olimpie, czyli o tym jak dałam ciała w pewnym konkursie

30 sty

logo-teomachiaJakoś tak mi się zrobiło, że lubię konkursy. Rok, dwa temu siadywałam w BiblioNETce i wysilałam swoją mózgownicę w konkursach BiblioNETkowych(polecam, zabawa jest przednia, tylko noce nieprzespane! ). Ostatnio jednak moją uwagę pomiędzy jedną a drugą książką przykuwają gry, a że tu i ówdzie ogłaszane są konkursy, to zmieniłam czasowo obiekt zainteresowań. Tym razem dopadłam Teomachię.

To jedna z najświeższych gier – wydana w 2012 roku przez Fabrykę Gier Historycznych. Teomachia – czyli wojna bogów – dwuosobowa gra licytacyjna. A więc do dzieła – wcielasz się w jednego z 8 dostępnych bogów (a w wersji uproszczonej w pewnego nieokreślonego boga), dostajesz pulę wyznawców i próbujesz wykończyć swojego przeciwnika,Cisco 400-101 exam
tzn. pozbawić go jego czcicieli. Gra sklada się z kilku faz, lecz w ogólnym zarysie można powiedzieć, że licytujemy, licytujemy, licytujemy („waluta” licytacji to nasi czciciele) – a jak nam wyrównają stawkę to się bijemy (zagrywamy karty) i albo przegrywamy (tracimy wyznawców) albo wygrywamy (zabieramy naszych czcicieli z powrotem, a czasem nawet możemy dostać proroka). I tyle – szczegóły proponuję doczytać w instrukcji na stronie Wydawnictwa.

Konkurs trwał tydzień, ostatnie pytanie zostało zadane we wczorajszej audycji GamesRoom w Radio Sfera.
Przygotowałam sobie odpowiedź…. wysłałam ją zanim zostało ukończone finalne pytanie….. Gmail wysłał je z 5 sekundowym opóźnieniem :(…. tyle wynosi opóźnienie w wysyłaniu maila, które sobie sama kretynka ustawiłam jakieś rok temu z okładem. Tyle wystarczyło, żeby przegrać.

Pamiętajcie, skleroza to prawdziwy wróg pingwina!

 
Możliwość komentowania Poker na Olimpie, czyli o tym jak dałam ciała w pewnym konkursie została wyłączona

Kategoria: Z notatnika Pingwina

 

Hobbit w kotle czyli jak pokochaliśmy Tolkiena

21 sty

Mojemu pokoleniu  – a jest to pokolenie ZX Spectrum i zdartych płyt (gramofonowych) – Tolkiena przedstawiać nie trzeba. Co druga osoba przyznaje się – albo do przeczytania, albo przynajmniej do postawienia na półce :) . Ale jak zachęcić dzieci do podróżowania przez Śródziemie? A było to tak…

dsc_0051Pewnego pięknego (a dlaczego był piękny to się zaraz okaże) dnia wyszlismy sobie z domu i podreptaliśmy całą rodziną na Politechnikę. Studiować? Nie. Polibuda to co prawda nasza rodzinna uczelnia, ale dzieci jeszcze za młode, a my już za starzy. Otóż we wrześniu organizowana jest tam ympreza (Ympreza przez duże Y) pt. Kocioł. A cóż można porabiać w kotle? Grać w różnej maści gry bez prądu.

Pierwszą naszą grą jaką wypożyczyliśmy był „Hobbit” Reinera Knizi. A że pana w żółtej koszulce udało się namówić na wspólną grę, to i gra przebiegała sprawnie, ciekawie i po prostu sympatycznie! Rezultat: córka rozpoczęła lekturę Hobbita (tym razem Tolkiena).

dsc_0069Po obowiązkowym maratonie gier familijnych znowu wróciliśmy do Kotłowni, tym razem po „Lord of the Rings: The Confrontation”. Dzięki uprzejmości kolejnego pana w zółtej koszulce moje dzieci poradziły sobie nawet z językiem angielskim. Gra nas tak wciągnęła, że po przyjściu do domu zaczęliśmy przetrząsać Allegro w poszukiwania tej gry – i po dwóch tygodniach już była w domu kupiona za cenne kieszonkowe moich dzieci. W międzyczasie do DVD powędrowała Drużyna Pierścienia, a po przeczytaniu Hobbita córa rozpoczęła lekturę Władcy Pierścieni.

Nadszedł grudzień, dzieci zaczęły pisać listy do Świętego Mikołaja. O co? Ano, np. o nową grę…. jakby Mikołaj był tak dobry to może Hobbita? :)
Mikołaj była tak dobry i Hobbita na gwiazdkę dostały. I dostały jeszcze coś…. Wydawnictwo Bard zorganizowało konkurs, w którym można było wygrać Władę Pierścieni – najnowszą grę planszową. No to napisaliśmy, zatrzymaliśmy sie z nadzieją i … wygraliśmy, a właściwie to wygrały moje dzieci dzieki swojemu niezłomnemu parciu w kierunku Tolkiena.

I jak tu nie kochać Śródziemia?

 
Możliwość komentowania Hobbit w kotle czyli jak pokochaliśmy Tolkiena została wyłączona

Kategoria: Planszówki, Władca Pierścieni, Z notatnika Pingwina